poniedziałek, 31 grudnia 2012

Prolog ~ please, kill me gently

Była ładna pogoda. Słońce świeciło jak nigdy przedtem. Wesołe promyczki bawiły się z wiatrem w koronach drzew tworząc piękne cienie na zielonej trawie, podrygującej do batuty letniej, morskiej bryzy. Dzieciaki ścigały się, lawirując między starszymi osobami. Jedni mruczeli do siebie jakie są one nieznośne, a inni uśmiechali się pod nosami, przypominając sobie własne dzieciństwo.
Jedyną osobą, która w obojętny sposób spoglądała na brzdące była dziewczyna o imieniu Vivian. Ale co taka poważna osoba robiła tuż przed placem zabaw? Czekała. Na najlepszego przyjaciela, który miał jej pomóc z pracą domową, która niestety nękała dziewczynę po nocach. Siedziała na ławce i rozglądała się leniwie, oczekując jak najszybszego pojawienia się jej znajomego.  Niech to szlag, jeszcze trochę a spóźnię się na mój ulubiony serial! Pomyślała. Spojrzała za siebie na park miejski i westchnęła z rezygnacją. Tam gdzie zaczęła się linia drzew i dróżka nikogo nie widziała. Więc jednak sobie trochę poczekam…  

 Krew otuliła jego policzki w wiecznym pocałunku, wiedząc iż nigdy nie zdoła zmyć z siebie przelanej już krwi tych, którzy go spłodzili. Czarne włosy niezgrabnie opadały na jego czerwonawe oczy, a sine usta drżały. Kobieta leżała już martwa w stercie liści - był wieczór - mężczyznę trzymał mocno za gardło i przyszpilał do dębu, którego cień jakby chciał chłopaka ochronić przed tym co już zrobił i czasu nie cofnie. Matka miała oczy puste, a jej skóra przechodząca ciągłe transformacje była ubarwiona blado zielonym kolorem. Z ust ciekła krew, która widniała też na moim ubraniu. Ojciec... Jeszcze żywy, spierałem się z nim. Dusiłem jak tylko mogłem opierając głowę o jego ramię by nie patrzeć mu w oczy, a z ust ulatywała mu piana koloru rubinu. -Khh- wydawał z siebie dźwięki świadczące o utracie sił. W końcu się poddał i tymczasowo mogłem odpocząć. Wypuściłem go z uścisku. Upadł na mnie a ja - twardo stałem, oko mi nawet nie drgnęło. Westchnął po czym uśmiechnął się i patrzył na martwe ciała rodziców. -Haha... Ha... Ha...Haa...Haha.​..- śmiał się pod nosem, ramiona mu drżały w bezsilności.

Dziewczyna drgnęła, rozglądając się nerwowo. Miała niezwykły szósty zmysł, który właśnie podpowiadał jej, że coś jest nie tak.  Jednak spokojne pary zakochanych i staruszków wskazywały na coś zupełnie innego. A od kiedy to ona patrzyła na innych? Zganiła się w myślach i wstała z ławeczki w tym samym czasie, w którym spłoszone ptaki wzleciały ku niebu. Vivian ruszyła, niby to spokojnym krokiem ku dróżce prowadzącej prostu w serce lasu. Gdzieś w połowie drogi zatrzymała się, wyczuwając okropny odór krwi. Zeszła z wydeptanej ścieżki, kierując się swoim zmysłem. Serce próbowało wyskoczyć z jej piersi, dzwoniąc niczym dzwon kościelny. Przy okazji zdradzając jej położenie.A dosłownie sekundę później to szybko pijące serce, zamarło. Poczuła mdłości, patrząc na martwych ludzi, który jakby nie patrzeć byli jej bardzo dobrze znani. Tak samo jak morderca. 
-Matt? Boże, Matt. Co tu się stało?- panikowała, drżąc jak osika na wietrze i przyciskając rękę do ust. 

 Odwrócił się do dziewczyny, a wzrok jego był pusty jak nigdy. Jednak źrenice drżały rąbiąc kółka w jego pamięci. Położył ręce na głowie, po czym chwycił mocno za włosy i nie zamykając oczu kucnął na palcach i zaczął je wyrywać jak człowiek chory psychicznie. Sine usta, które były częścią jego twarzy, poruszały się jakby słowa wymawiały jednak z jego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Dopiero po paru minutach udało mu się cokolwiek powiedzieć. A było to pytanie. -C...cz...czy ja jestem potworem?- spojrzał na dziewczynę z dołu ze łzami w oczach, które ciekły też po obu zimnych jak lód policzkach. 

 Omijając sprawnie ciała, podeszła do chłopaka i przytuliła do siebie.  Rękę włożyła w jego włosy i najspokojniej jak umiała pogłaskała jego głowę. -Nie jesteś- powiedziała siłując się ze łzami w oczach -Nie jesteś- powtórzyła już bardziej spokojna jak na taką sytuację. Odsunęła się trochę by spojrzeć w jego oczy. -Dlaczego to zrobiłeś, Matt? Bo musiał być jakiś powód, prawda?- zapytała, siląc się na choćby nikły uśmiech. Oczywiście, nie bała się swojego kompana ani nic z tych rzeczy. Musiała mimo szoku pokazać chłopakowi że jest z nim a nie przeciwko niemu.  

 Cały się trząsł, jakby bał się sam siebie. Widząc Vivian wcale nie był bardziej spokojny. Wyszeptał -Przyjrzyj... im się- wskazał palcem na ciała martwych.   

Jak powiedział tak zrobiła. Na początku nie rozumiała o co chodzi jednakże po chwili wszystko pojęła. No, prawie. Jakim cudem zwłoki już gniły? Miały co najwyżej pół godziny a już czuła smród rozkładu, zielonkawa skóra potwierdzała  przypuszczenia. Żołądek podszedł jej do gardła. Oddychała urywanie przez nos, odrzuciła włosy do tyłu drżącymi rękami i zamknęła oczy. 
 -Boże.

-T...to nie są już ludzie... To nie są moi rodzice- mówił niby normalnie, ale zdawało się jakby gdzieś w tej "głębi" płakał. Łkał z rozpaczy, którą odczuwał po stracie.